wtorek, 16 kwietnia 2013

Rozdział drugi

NOC W NOWYM ORLEANIE

24 marca 1796 r.

Mam ochotę na jakiegoś mężczyznę - stwierdziła Beatrice, stukając paznokciami o blat stołu. Była w wyśmienitym humorze, w przeciwieństwie do Melibei, która patrzyła na wampirzycę spod przymrużonych powiek morderczym wzrokiem. Brunetka była dziś wystarczająco nieznośna i pełna energii. Jak... dziecko. 
- Przystojnego mężczyznę - dodała, a jej usta wykrzywiły się w szerokim uśmiechu. - Bruneta o niebieskich oczach i delikatnej skórze...
- Wiek też podasz? - Warknęła zgryźliwie, poprawiając włosy. Nie mogła się doczekać aż w końcu wyjdzie z tego mieszkania i ucieknie od tej wariatki. 
- Hmmm - zamyśliła się - myślę, że powinien być młody. Ale nie jestem tak bardzo wybredna.
Melibea mruknęła pod nosem kilka przekleństw i wyszła, trzaskając mocno drzwiami. Brunetka wyglądała przez okno. Wampirzyca zniknęła w tłumie przechodniów. 
Była sobota, więc ulice były pełne ludzi. Niektórzy z nich śpieszyli na spotkanie lub do Opery Francuskiej na kolejne przedstawienie. Zdaniem Beatrice opera była zdecydowanie zbyt... nudna.
Przez chwilę wpatrywała się w płomień świecy, który tańczył za każdym razem, gdy lekko dmuchnęła w jego stronę powietrzem. Nienawidziła wieczorów, kiedy traciła zmysły i stawała się znów dzieckiem. To oznaczało tylko jedno: była głodna.
Ten stan był szczególnie uciążliwy dla jej współlokatorki, panny Pazzi. Dziś na przykład miała spotkanie ze swoim nowym kochaniem, jednak wzywały ją obowiązki. Przecież Beatrice nie wyruszy na polowanie jak normalny - jeśli w ogóle on może być normalny - wampir. 
Ponownie zaczęła wystukiwać melodię ostrymi paznokciami, które rytmicznie uderzały o stolik. Stuk, stuk, stuk.
Niecierpliwiła się.

Dochodziła godzina dwudziesta druga, a na czarnym niebie lśniły gwiazdy. Wiatr co chwilę owiewał gołe ramiona Melibei, lecz nie odczuwała tego. Ludzie w płaszczach, kapeluszach i szalach rzucali jej zdziwione spojrzenia. Wychwytywała ich myśli. Co jest z nią nie tak?, zastanawiali się.
Wzrokiem przeczesywała tłum w poszukiwaniu kogokolwiek, kto spełniałby "wymagania" Beatrice. Oczywiście, mogła zignorować je i porwać pierwszego lepszego starca lub dziecko. Jednak panna de Raniari, kiedy coś nakazała, tak miało być - inaczej na własnej skórze poznawało się, co to znaczy gniew Beatrice.
Często miała dość roli opiekunki dorosłej już wampirzycy. Ubierz, uczesz, nakarm. Czuła się jak czarnoskóry niewolnik, pracujący za darmo u pana. Ciągle zastanawiała się, co takiego sprawiło, że zgodziła się zająć nieporadną Beatrice. I wtedy odpowiedź przychodziła sama: była dla niej jak siostra. Nawet wampir potrzebował towarzysza; od samotności można było naprawdę zwariować.
Zobaczyła go. 
Szedł niedbałym krokiem, w czarnej, zniszczonej kurtce. Włosy miał zdecydowanie za długie i wcale nie wyglądał jak arystokrata. Raczej jak typowy złodziej, który utrzymuje się z najmniej płatnych prac i rabunków. Ręce miał schowane w kieszeniach ciemnych spodni, zdobionych przez pokaźną dziurę na kolanie. Zdecydowanie nie pasował do mieszkańców, który spacerowali brukową ulicą, ubrani w najlepsze stroje, ozdobne kapelusze i aksamitne rękawiczki. 
Wyminęła mężczyznę w czarnym płaszczu i ruszyła śladem ofiary. Jej obcasy stukały o bruk, a kiedy weszła do ciasnej alejki, dźwięk odbił się od ścian. Mężczyzna ignorował ją, to było pewne. Tylko głuchy nie usłyszałby kroków wampirzycy. 
Zatrzymał się gwałtownie, gdy wyszli na pustą ulicę. Westchnął głęboko, po czym odezwał się niskim, poważnym tonem:
- Kim jesteś i dlaczego mnie śledzisz?
Skrzywiła się mimowolnie. Gdyby nie fakt, że jej nerwy zostały wystawione już na jedną próbę tej nocy, z chęcią pobawiłaby się z nim w kotka i myszkę. Jednak czuła, że jej nowy, bogaty kochanek czeka na nią w swoim mieszkaniu. Nie miała czasu na zabawy.
Zaśmiała się cicho, jak wariatka, z nutką kpiny. Podeszła bliżej, zmuszając chłopaka, by odwrócił się w jej stronę. Wytrzeszczył lekko oczy, kiedy zobaczył twarz Melibei oświetloną przez światło księżyca. Nie często widział tak piękne kobiety.
- Czego chcesz? - Wychrypiał. 
Jego ton nie spodobał się wampirzycy, nie do takich słów była przyzwyczajona. Zazwyczaj ofiary wyrażały zachwyt, czasami nawet same oddawały się w jej ręce.
On wie, szepnął cichy głos w jej głowie. Domyśla się, że ona nie jest człowiekiem.
Nie tracąc ani chwili, złapała go za kark, odwracając twarzą do opuszczonych budynków. Drugą ręką ścisnęła mocno jego nadgarstki. Jęknął cicho, lecz nie wyrywał się.
- Grzeczny chłopiec - wymruczała. 
Przeniosła dłoń z szyi na usta, a następnie przegryzła cienką skórę, przebijając się do żyły. Wzięła kilka głębokich łyków, nie za dużo, by zostało także Beatice. Złapała mocniej jego ciało, kiedy osunęło się bezwładnie w jej ramiona. Ruszyła szybkim krokiem w stronę mieszkania.
Są różne rodzaje krwi i nie chodzi tutaj o grupę A, B czy Rh+. Każda krew ma swój smak. "Błękitna krew", czyli arystokratów i szlachciców, jest najlepsza. Wystarczająco słodka, ale nie mdła. Ludzi ze "zwykłych" rodów jest lekko kwaśna, ale również całkiem dobra. Chłopów, niewolników oraz innych z "brudną krwią" jest niezbyt smaczna, jednak - Melibea dziękowała za to bogom - Beatrice nie ma wyczulonego zmysłu smaku. 
Krew innego wampira jest niczym nektar bogów. Idealna. Ale zakazana. Śmierć wampira z rąk przyjaciela jest największą zbrodnią.
Pazzi, idąc spokojnie ulicą, nie usłyszała ciężkich kroków mężczyzny podążającego za nią. Był ubrany w czarny, długi płaszcz, spodnie tego samego koloru, pantofle z metalowym obcasem oraz wysoki, czarny jak smoła kapelusz z szerokim rondem. Jego dłonie były zakryte białymi, nieskazitelnie czystymi rękawiczkami. Cień osłaniał jego zimne oczy, lecz szeroki uśmiech i gęstą kozią bródkę oświetlał księżyc. Długie, kasztanowe włosy opadały mu na ramiona. Każdemu krokowi towarzyszył pojedynczy stukot laski z metalową rączką robioną na zamówienie, z herbem rodu. 
Uśmiechnął się, ukazując rządek biały zębów i parę długich, ostrych kłów. 
Melibea zwolniła kroku - on także. Nie lubiła uczucia zagrożenia, które napadło ją w tej chwili. Niemalże czuła zimny oddech na karku, mimo że obcy szedł kilkanaście metrów za nią. 
Zatrzymała się gwałtownie, wypuszczając z objęć ciało chłopaka. Odwróciła się. Widziała szyderczy uśmiech na twarzy nieznajomego. 
- Kim jesteś?
Nie otrzymała odpowiedzi. On tylko stał i patrzył na nią. Odgarnęła włosy za ramiona - on również zrobił ten sam ruch. Był niczym jej lustro, otwierał usta, gdy ona je otwierała, powtarzał jej kroki, stukając rytmicznie laską o bruk. 
Z gardła wampirzycy wydobyło się ciche, krótkie warknięcie. Obcy zaśmiał się w odpowiedzi i w jednej chwili znalazł się przy czarnowłosej, wbijając ostre pazury w jej szyję, na której widniały dwie blizny po ukąszeniu. Czuła jego oddech, kiedy przybliżył twarz. Następnie przejechał językiem po bliznach, a po ciele Melibei przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Chwyciła jego nadgarstek, próbując odciągnąć rękę od szyi. Wampir umocnił tylko uścisk.
- Puść mnie - wysyczała. 
Kolejny szyderczy śmiech. Spojrzała prosto w jego zimne oczy, były koloru prawdziwej, szkarłatnej czerwieni. Zacisnęła oczy, a po jej policzkach spłynęło kilka czerwonych łez, zostawiając po sobie ślady. Wampir zacmokał, starł je, a następnie ucałował szyję czarnowłosej. 
Zacisnęła mocniej powieki, kiedy ostre kły przebiły jej skórę. 

Po raz kolejny Beatrice zapaliła świece. Minęła już druga godzina od wyjścia Melibei. Powoli szaleństwo odchodziło z niej, zostając zastąpione przez całkowicie ludzkie uczucie - troskę. Nigdy nie zostawiała jej samej na tak długo.
Stary zegar na ścianie wybił północ.
Wampirzyca opadła na kanapę, wygodnie układając nogi na miękkich poduszkach w kolorze bzu. Pokój nocny - jak nazywały to lokatorki - był zdecydowanie jej ulubionym miejscem w mieszkaniu. Był całkowicie ludzki. Stały tu piękne, drogie kanapy obszyte najlepszym materiałem, jaki można dostać w Ameryce. Stoliczki ręcznie robione przez najlepszych stolarzy w kraju. Stół, który przeżył ponad sto lat, stał kiedyś w dworze arystokratycznej rodziny. Na ścianach wisiały obrazy sprowadzone z Europy. Był także baryk z kilkunastoma butelkami alkoholu i kryształowymi kieliszkami. Ściany, niegdyś szare, teraz były zakryte drogą, nie byle jaką tapetą w kolorze złota, czerwieni i brązu. 
Atmosfera tutaj była o wiele przyjemniejsza niż w "sypialni" wampirzyc, gdzie ściany były w - znienawidzonym przez nią - kolorze zieleni, a jedynymi meblami były dwie trumny na podwyższeniu i mały stoliczek, na którym stała świeca. Do wielkiej garderoby prowadziły drzwi z sypialni. A łazienka była równie dobrze urządzona, co pokój nocny. 
Westchnęła głęboko, powracając myślami do Melibei. Szybko podniosła się z kanapy, narzuciła płaszcz na długą suknię i zatrzasnęła za sobą drzwi mieszkania. Jeśli minął się to trudno. A jeśli znajdzie pannę Pazzi znów w objęciach kochanka, bogowie i demony jej świadkami, osobiście ją zasztyletuje.

Mała dziewczynka o blond loczkach obserwowała dwie wampirzyce z bezpiecznej odległości. Co prawda, nie pachniało tu zbyt ładnie, a jej sukienka była ozdobiona czarnymi, tłustymi plamami. Lestat znów zrobi jej awanturę, że nie szanuje jego pieniędzy. Jakby od pieniędzy cokolwiek zależało w ich wampirzej rodzinie.
Zaśmiała się, widząc przerażenie na twarzy czarnowłosej, która uklękła przy skamieniałym ciele. Można by myśleć, że wampiry umierają w romantyczny, wzruszający sposób, ale niestety - zamieniają się w twardy posąg, a następnie, po kilku godzinach, zmieniają się w pył. Zero romantyczności.
Martwa wampirzyca miała zamknięte oczy, a ręce złożone na piersi. Żałosny widok, przemknęło przez myśl dziewczynce, kiedy po policzkach czarnowłosej spłynęło kilka krwawych łez. Nie przejmując się brudem, usiadła obok "posągu". Schowała twarz w dłoniach i przez chwilę jej całe ciało drgało. Wampir w rozpaczy był zdecydowanie gorszy niż w gniewie.
- Claudio - usłyszała cichy szept wampira. - Claudio, czy ty to uczyniłaś?
Odwróciła się, przerywając oglądanie spektaklu na ulicy.
Lestat de Lioncourt stał skryty w mroku. Nawet jej sokoli wzrok nie potrafił wychwycić wszystkich szczegółów. Widziała tylko jego sylwetkę, której nie dosięgało światło księżyca. przenosił wzrok z Claudii na wampirzyce i z powrotem na dziecko nocy. Westchnął.
Dziewczynka podeszła do niego i chwyciła jego zimną dłoń.
- Och, Lestacie... - szepnęła, uśmiechając się szeroko.

1 komentarz:

  1. Kolejna naprawdę dobra notka. Jednak coś te smaki krwi mi nie pasują, ale zamysł autora to świętość, więc się nie czepiam. ;)

    Robi się z tego interesująca historia.

    Czekam.
    de Sade

    OdpowiedzUsuń

Czytelnicy