piątek, 7 marca 2014

Rozdział ósmy

DZIECI GORSZEGO BOGA

Drzwi zatrzasnęły się za Thomasem, gdy przeszedł przez próg, wlokąc za sobą wypchany wór. Przekleństwa wylatywały z jego ust z prędkością karabinu maszynowego, kiedy po raz kolejny uderzył bagażem o mur ogrodzenia. Porządnie zirytowany, puścił materiał i oparł się o ogrodzenie.
Nie tak wyobrażał sobie przyszłość, gdy Pan i Władca barwie opisywał mu wampirze życie. Gdzie podziały się te wszystkie chętne kobiety, rozkosz i "złote noce"? Na pewno nie dotyczyło to jego. Dostał panny, których nie dotykało się kijem w obawie przed zarazą, dużo brudnej roboty i stał się czymś w rodzaju chodzącej lodówki na czarną godzinę. W zamian za to wszystko dostał długi, czarny płaszcz z brązową łatą pod pachą i wysoki cylinder.
Splunął z odrazą, gdy przypomniał sobie smak krwi tych młodych brudasek. Z wyrzutem spojrzał na worek i zanim znowu sięgnął po materiał, poczuł na szyi zimny, odrażający oddech.
- Czy pozbawienie się pięćdziesięciokilogramowego ciała zajmuje pół nocy, Thomasie? - usłyszał za plecami nieprzyjemne tarcie i mały, palący się patyczek poleciał w stronę worka. Materiał zapalił się natychmiast.
- To nie było mądre - stwierdził młody wampir, odwracając się. Edward Pan-i-Władca-Ciemności stał przed nim w swoim garniturze i z uwagą przyglądał się tańczącym płomieniom. Jego czarne, długie włosy opadały falami na ramiona, nadając mu przerażający wygląd. Jednocześnie przypominał mu wszystko, co idealne, boga (cóż z tego, że z innego nieba), który zatrzymał się na ziemi.
- To ja tu jestem od mówienia, co jest mądre, a co nie, przyjacielu - mruknął. - Myślałem, że wyjaśniliśmy to dawno temu.
- Tak, wyjaśniliśmy - powiedział po chwili Thomas.
Tak naprawdę nic nie zostało wyjaśnione.

Kobieta zsunęła się ze stołu, mocno uderzając o podłogę. Jęknęła głośno, jednak nie próbowała się podnieść. Kałuża krwi powiększała się z każdą chwilą. Jej biała sukienka miejscami zmieniła kolor na głęboką czerwień, gdzieniegdzie krew już zaschła na jasnej skórze.
Edward trącił ją lekko butem i ruszył dalej.
Luksusowa sypialnia zmieniła się w pokój śmierci. Młode kobiety leżały nieruchomo na podłodze, niektóre martwe, inne tylko nieprzytomne. Para blondynek, ubrane tylko w białe rajstopy, wirowały na środku, tuż przed potężnym, wysokim mężczyzną o czerwonych jak krew włosach i przerażającym uśmiechu. Co chwilę ukazywał swoje ostre, białe kły i rzucał pełne pożądania spojrzenie na ofiary.
Podniósł się powoli. Deski trzeszczały cicho, gdy stawiał kolejne kroki, aż w końcu zatrzymał się. Przewyższał je prawie o dwie głowy. Uniósł dużą, białą dłoń, po czym pogłaskał jedną z kobiet po jasnych włosach. Ta spojrzała na niego wyzywająco i złożyła długi pocałunek na ustach blondynki. Drobna dłoń powędrowała w stronę nagiego biustu.
Wampir zaśmiał się pod nosem.
- Te amerykańskie kobiety są takie wulgarne - stwierdził, kiedy Edward pojawił się w progu. - Zero delikatności, nieśmiałości. Od razu rzucają się i zdzierają z ciebie ubranie.
- Myślałem, że tego właśnie tutaj poszukujesz.
Czerwonowłosy odwrócił się do przyjaciela i pokiwał głową z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Czy powiedziałem, że nie podoba mi się to? Ostatnio bawiłem się tak na jednym ze spotkań nad Nilem u Atefa. Minęło już prawie trzy tysiące lat, ale wspomnienia nadal mam żywe - rozmarzył się. - Piękne czasy. Uważano, że upijanie się i kochanie bez opamiętania uchroni ludzkość przed zagładą.
Wampir minął kobiety i rozsiadł się w ogromnym fotelu pod ścianą. Edward zajął miejsce naprzeciw niego, uważnie obserwując delikatne ruchy towarzysza. Horatio przybył do Ameryki zaledwie parę dni temu, ale zdążył się już zadomowić.
- Dlaczego Horatio? - spytał nagle Edward. - Dlaczego nie James, Charles, Adam?
- A dlaczego Edward? - odpowiedział.
Czarnowłosy mruknął coś niezrozumiałego pod nosem.
- Ależ rozumiem cię. To piękne imię, nie to co stare Harald. Tak samo moje. Wiesz, że nosiłem już setki imion. Prawdziwe Rim-Sin nigdy mi się nie podobało. Brzmiało jak klątwa. A ja chciałem zerwać z tym całym mezopotańskim pochodzeniem. I myślę, że udało się - w jego głosie dało się usłyszeć dumę. - Jednak nie rozumiem, dlaczego nie pozostałeś przy jakimś wikingowo-norweskim imieniu. Przecież zawsze chwaliłeś się, że to ty pływałeś z wikingami i zdobywałeś Europę kawałek po kawałku. Byłeś najpotężniejszym królem. Harald III Surowy. Do dziś nie rozumiem, jak uniknąłeś śmierci.
- Anglicy to kretyni - splunął. - Żaden patyk z piórkami nie potrafi mnie zabić.
Milczeli przez chwilę, oboje pogrążeni we wspomnieniach. Edward wcale nie tęsknił za długimi wyprawami i ciągłymi wojnami. Za rudymi włosami także nie płakał. Zabijanie to część jego natury, z którą się urodził. Tak samo, jak Horatio, waleczny i odważny wojownik z Mezopotamii. Co prawda był starszy od niego o jakieś dwa tysiące lat, jednak to oni byli tymi najstarszymi wampirami. Horatio był jego ojcem i pozostanie nim na zawsze.
- Po co mnie tutaj sprowadziłeś? Dlaczego zabijasz niewinne dzieci nocy? - zapytał, a w jego głosie wyraźnie było słychać zdenerwowanie i groźbę.
- Niewinne - prychnął i wstał. - Ogarniają mnie mdłości, kiedy patrzę na te wampiry, dzieci gorszego boga. A tfu! - splunął. - Rozdają mroczne dary jak księża chleb żebrakom, kryją się przed ludźmi, zachowują się jak oni - uderzył dłonią o blat stołu. - Kiedy patrzę na te wampirze boginie, które boją się ludzi... My królujemy na tej cholernej ziemi i powinniśmy przywrócić dawny porządek - ostatnie słowa wymówił cicho, ale brutalnie. 
Horatio patrzył na niego przez dłuższą chwilę, rozważając każde słowo przyjaciela.
- Mówisz o czasach, kiedy miasta dzieliły się na wampirze i ludzkie? Wampiry toczyły ze sobą wojny, a ludzie byli tylko ich przekąskami? Naprawdę chcesz wrócić do czasów, kiedy wybijaliśmy siebie, jeden po drugim, aż została nas tylko garstka?
- Przeszłość nie musi się powtarzać - mruknął pod nosem. - Powinniśmy wyeliminować słabe ogniwa, zostawić tych z prawdziwą krwią. 
- I uważasz, że wybijanie wampirzyc coś ci pomoże? - zakpił. - Och, naturalnie, pożywmy się na każdym mniej potężnym wampirze od nas, zabierzmy mu jego siłę i zapanujmy nad światem. - Głos Hotaria ociekał ironią. - Słyszałem, co zrobiłeś Beatrice di Raniari. Nie wiem, czy zauważyłeś, czyją towarzyszką była.
Edward milczał przez chwilę, po czym zaśmiał się krótko.
- Mówisz o Lestacie? Lestat Jestem-Twoim-Bogiem de Lioncourt? Obawiasz się jakiegoś młodego blondyna? 
Horatio wpatrywał się w Edwarda, zastanawiając się, czy jego przyjaciel nie postradał rozumu. W końcu wstał, odrzucił krwistoczerwone włosy na plecy i z wewnętrznej kieszeni płaszcza wyjął kawałek papieru. Podał go, po czym powiedział:
- Rozumiem, że to może być prawdziwą przyczyną tego bezsensownego ataku, ale ta cała bajka o odnowieniu potęgi wampirzego świata jest naprawdę... niemądra. 
Edward rzucił okiem na kartkę. Nie minęła sekunda, a biały papier zamienił się w małą kuleczkę, która trafiła prosto do ugaszonego kominka.
- Thomasie! - zagrzmiał Edward, a w drzwiach natychmiast pojawił się młody wampir. - Rozpal w kominku - polecił mu.
Horatio pokiwał tylko głową, jakby rozumiał zachowanie przyjaciela.
- Powinieneś ochłonąć i przemyśleć kilka spraw. Szczególnie twoje zachowanie - skierował się w stronę drzwi. W połowie drogi przystanął i ponownie spojrzał na Edwarda, stojącego nieruchomo. - Znasz Lestata. Wątpię, by zabolała go strata kolejnej przyjaciółki. 
Mimowolnie spojrzał na dwie kobiety, które zasnęły na dywanie przy kominku. Leżały blisko siebie, splecione w uścisku. 
- Pozbądź się ich - dodał. - Mogły słyszeć za wiele.
Chwycił kapelusz ze stolika przy wyjściu i po chwili Edward został sam. Zagryzł mocno wargi i potrząsnął szybko głową, starając się oddalić od siebie wspomnienia. 
Kruczoczarne włosy.
Niebieskie oczy.
Ona.
Żywa.
Ona w jego objęciach.
Ona w objęciach Lestata.
Martwa.
- A niech cię piekło pochłonie, de Lioncourt - splunął. 

~*~

Oczy. Gdyby ktoś zapytał go, co uwielbia w kobietach, bez namysłu odpowiedziałby, że właśnie oczy. Brązowe, niebieskie, zielone, potrafił wyczytać z nich wszystko. Nieśmiałość i radość, kiedy je uwodził, rozkosz, gdy oddawały się mu, a później strach. Wielki strach, te oczy często nie dawały mu spokoju i dręczyły nawet przez kolejne dziesięć minut nocy.
Dopóki nie zabił ponownie.
Teraz oczy Vanory ślizgały się po jego ciele, zatrzymując się co chwilę. Przeniosła wzrok z czarnych butów na tego samego koloru spodnie, następnie na równie ciemny płaszcz, przeskakując spojrzeniem z jednego złotego guzika na drugi, omiotła jego jasne włosy i w końcu spojrzała mu prosto w oczy.
W kącikach jej oczu pojawiły się ledwo widoczne zmarszczki, gdy wygięła usta w uśmiechu. Mimo lat nie zmieniła się zbytnio, nadal wyglądała jak dwudziestopięcioletnia kobieta o rudych, prawie czerwonych włosach i szmaragdowych oczach. Biała blizna wiodła przez całą szyję i kończyła się gdzieś przy lewej piersi. Mimo jej bardzo bladej skóry, nawet śmiertelnik zobaczyłby tę ranę.
Zarzuciła gruby szal w zielone wzory na szyję. Miała na sobie zwykłą, szarą sukienkę. Przy jej nogach plątał się czarny, gruby kocur.
- Lestat? - wykrztusiła. Zrobiła krok w jego stronę, unosząc ręce, jednak cofnęła się natychmiast. Kot znieruchomiał i spojrzał na gościa.
- Jak widać - wampir rozłożył ręce. Szybko spojrzał na niebo i uspokoił się nieco. Nic nie zapowiadało świtu.
Widocznie czarownica pokonała opory, bo rzuciła mu się na szyję i przytuliła mocno. Nawet, gdy się cofnęła, czuł słodki zapach jej ciała.
- Proszę, wejdź - ustąpiła i wpuściła go do środka.
Mała chatka składała się zaledwie z trzech izb. Pierwszą, którą zobaczył, był mały pokoik połączony z małą kuchnią. Dwie podarte kanapy w kolorze ciemnego brązy stały pod małym, brudnym oknem z zielonymi zasłonami. Na stoliku obok piętrzyły się stosy grubych ksiąg, tuż obok stał rządek grubych świec. Czerwony dywan miał wiele dziur, dwa małe kociaki taczały się po nim. Do sufitu przymocowany był łańcuch, na którym bujał się czarny, stary garnuszek. To z niego dochodził ten dziwny, ziołowy zapach.
Kuchnia składała się z dużego, szarego kotła, obok piętrzył się stos mniejszych garnuszków. Na przybitym do ściany gwoździu wisiała torba z drewnianymi łyżkami, chochlami i kilkoma nożami z metalowym ostrzem.
- Może wina? - zapytała, ale Lestat pokręcił głową. Wiedział, że pyta jedynie z zasady, Vanora nigdy nie lubiła dzielić się winem, nawet trzydzieści lat temu.
Wzruszyła ramionami. Wskazała głową sofę i gestem nakazała mu usiąść.
- Cóż, mój drogi Lestacie - zaczęła - czas cię goni, ja to wiem i ty to wiesz. Jednak zawsze wiedziałam, że wiatry przywieją cię do mnie z powrotem, prędzej czy później.
Zbliżyła się do niego, podwijając sukienkę. Jasna skóra była w wielu miejscach pocięta lub przypalona. Niektóre z nich były jeszcze świeże i niezagojone.
Usiadła okrakiem na jego kolanach. Położyła dłonie na jego piersi, wcześniej rozpinając złote guziki. Zsunęła płaszcz z jego ramion i ustami dotknęła zimnej szyi. Jej ciepłe dłonie wodziły po nagich ramionach wampira.
- Lestacie... - wyszeptała mu do ucha i zaczęła zmierzać ustami do jego warg. Złożyła na nich krótki pocałunek,  po czym wyprostowała się gwałtownie.
Odetchnęła ciężko. Otworzyła oczy i spojrzała na niego z wyrzutem.
- Nie jesteś sam. - Szybko zeszła z jego kolan, sukienka opadła do ziemi. Zaczęła krążyć po izbie. - Kim ona jest? O nie, nie odpowiadaj. Już wiem, wszystko.
Teraz, kiedy patrzyła na niego, w jej oczach malowała się prawdziwa nienawiść i ból.
- Zjawiasz się po tylu latach i uważasz, że pomogę ci na zawołanie? O tak? - pstryknęła palcami.
- Wiesz, te trzydzieści lat to nie tak dużo, minęło jak jeden dzień - odpowiedział jej pewnym głosem. - Proszę cię, Ven. Proszę cię o pomoc, bo wiem, że tylko ty potrafisz jej pomóc.
Dłoń czarownicy zawisła w powietrzu się kilka centymetrów od jego twarzy, zatrzymana przez szybką obronę wampira. Z złością podniósł się z kanapy i obrócił ją tak, że przyciskał usta do jej szyi. W mocnym uścisku więził jej rękę, drugą obejmował ją w talii. Szal zsunął się na podłogę i natychmiast został zaatakowany przez czarnego kota. Lestat czuł, że jej serce zaczęło mocniej bić.
- Możesz mi pomóc - wyszeptał do jej ucha cichym, spokojnym głosem - lub odrzucić mą prośbę. Jednak powinnaś sobie przypomnieć, komu zawdzięczasz życie.
Czarownica zacisnęła usta w cienką kreskę. Milczała przez dłuższą chwilę, po czym cicho wyszeptała:
- Wnieś ją tutaj.

- Louisie.
Delikatny głos dziewczynki rozległ się w całym mieszkaniu. Powtórzyła imię jeszcze kilka razy, aż w końcu odpowiedział jej.
- Jestem tutaj - był zmęczony i było to słychać. Claudia oczami wyobraźni widziała, jak jego powieki opadają ciężko. Ona również odczuwała głód.
- Chcę już stąd wyjść.
- Ja też.
Nie odezwała się więcej. Wiedziała, że jeszcze trochę tutaj posiedzi. Mocno uderzyła pięścią w wieko, aż zabolały ją kostki. Przygryzła wargę, aby nie krzyczeć i z trudem powstrzymała łzy. Ze złością zerwała z szyi perły. Kule potoczyły się po drewnie, odbijając się lekko od ścian.
- Co się stało, Claudio?
Głos Louisa bardziej pogorszył sytuację. Poczuła jak czerwona ciecz nachodzi do jej oczu i spływa po policzkach. Dlaczego nie mogła tej nocy spać z nim? Chciała go dotknąć, zaplątać palce w jego ciemnych włosach i przytulić do jego piersi.
To było znacznie gorsze niż umieranie.
- Nic. Nic się nie stało. - Odpowiedziała.

Kilka minut później czarownica z uwagą oglądała każdy skrawek ciała Beatrice. Mruczała cicho pod nosem, kiedy Lestat nerwowo kręcił się po izbie, płosząc koty, które kuliły się za trumną i z uwagą obserwowały wampira.
- Wiesz już? - zapytał po raz setny. Vanora warknęła w jego stronę kilka niemiłych słów i podniosła się.
- Nie będzie łatwo. To jak wskrzesić żywego człowieka. No, może trochę łatwiejsze, ale nadal...
- Ale ty potrafisz to zrobić - uciął jej. Nie było to pytanie, ale najzwyklejsze stwierdzenie. - Widziałem jak przywracałaś martwe koty do życia, jeszcze w Szkocji. 
Czarownica odwróciła się, a jej suknia zafalowała lekko.
- Cóż - mruknęła - czarna magia zawsze była moją specjalnością. 
Wampir uśmiechnął się mimowolnie. Już miał się odezwać, gdy Vanora nachyliła się nad trumną i stwierdziła krótko:
- Przywrócę ją jeszcze dziś. 

~*~

Rozdział skończony. Cel osiągnięty krwią, potem i łzami. Ciężko, ale udało się :)
Nigdy więcej takich przerw. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytelnicy